Fundusze w Polsce nie zwracają pieniędzy

Andrzej Targosz

Inwestorom zawsze mówimy, że nie zagwarantujemy im zwrotu. Niektórych to szokuje. Tobie powiemy to samo. Jeśli jednak jakiś inny polski fundusz daje Ci takie gwarancje, nie ufaj mu.

Większość funduszy na świecie też nie zwraca zainwestowanych pieniędzy. Część VC przynajmniej działa nieco lepiej – coś zwraca i podejmuje lepsze decyzje. Przede wszystkim inaczej traktuje ryzyko inwestycyjne. Czasem przynosi to spektakularne sukcesy. Niestety – nie u nas. Polskie VC nie powinny nazywać się funduszami wysokiego ryzyka. Polskie VC to fundusze unikania ryzyka.

 

Chcesz sukcesu? Musisz ryzykować, musisz pogodzić się ze stratą

Żeby inwestycja w fundusz się zwróciła, potrzebne jest rozumienie matematyki. Zwroty z VC rozkładają się według prawa potęgowego. Co to oznacza? Tylko nieliczne startupy osiągną spektakularny sukces. Cała reszta to tzw. długi ogon. Musisz pogodzić się z tym, że utopisz większość zainwestowanych środków.

Koncepcja długiego ogona (long tail) posłużyła Chrisowi Andersonowi do opisu biznesów internetowych. W jego modelu chodziło o to, że z długiego ogona też można czerpać korzyści. Amazon może zarabiać na rzadko kupowanych produktach. Spotify również, zachęcając do obecności na platformie niszowych twórców. Jak się jednak okazało, tylko najpopularniejsi twórcy przyciągają. Całej reszty nikt nie słucha. Sprzedaż niszowych produktów zawsze pozostaje niszowa. Zarabia na niej Amazon poprzez programy zachęcające sprzedawców do reklamy. Ty jako inwestor dostarczasz środków funduszom VC, by mogły realizować własne strategie. Czy Ty jesteś w nich najważniejszy? Czy ich celem rzeczywiście jest Twój zysk?

90% zysków VC pochodzi z 10% firm. Albo nawet z mniejszej ich liczby. Cała reszta, co najmniej 9 na 10 startupów nigdy nie zwróci nawet zainwestowanych w nie środków. Ciebie powinno interesować więc, by ten jeden sukces wynagrodził Ci inwestycje w plankton – długi ogon nietrafionych pomysłów. W Polsce jednak większość funduszy zadowala się nijakimi rezultatami. Nie szuka najlepszych, ale takich, którzy zrealizują jakiś założony zwrot. To tak, jakby w branży muzycznej stawiać na kapele podwórkowe zamiast na Queen.

Szansa na zwroty typu tysiąc razy istnieje tylko, jeżeli celowo założysz z góry, że VC większość środków przepala na inwestycje nietrafione – z długiego ogona. Cały czas licząc na to, że jedna z nich okaże się wyjątkiem: przyniesie zwrot, który z nawiązką sfinansuje całą resztę i jeszcze spektakularnie Cię wzbogaci. Może jeden startup na dziesięć ma szansę, że zwróci pieniądze. Może jeden na pięćdziesiąt zwróci je razy sto. Niestety, szansa na sukces takich spółek nie wyjdzie w żadnym Excelu. A fundusze przede wszystkim kochają Excela.

 

Inwestujesz bezpiecznie? Zapomnij o jakimkolwiek rozwoju

W Polsce fundusze nie chcą iść w przełomowe technologie i podejmować ryzykowne decyzje. Jeśli celujesz w zwrot typu dwa razy – sądzą – szansa, że startupowi się nie uda jest mniej więcej taka sama, jak sukcesu. Niezależnie od tego, co robi. Ograniczają się więc do inwestowania w to, co daje im szansę na zwroty rzędu 50%. Wybierają standardowe, znane modele biznesowe z przychodami, które można przewidzieć Excelem. Tam trafiają na konkurencję podobnych startupów, więc ryzyko upadku jest spore.

Załóżmy, że jeden z dziesięciu startupów przyniesie 50% zysku. Załóżmy, że VC celuje tylko w znane modele biznesowe. Właśnie przegrał! I tak upadnie mu dziewięć projektów. A ten jeden, który wygra, nawet jak zrobi dwa razy zysk, a nie 50%, to cały fundusz stracił właśnie razy pięć. Bo przyjął błędne, bardzo zachowawcze założenia. Bo nie wychylił się poza to, co może wyczytać w Excelu i co wiedzą wszyscy.

Potencjał straty w takim modelu jest taki sam, jak w modelu nastawionym na większe ryzyko. Potencjał zysku zaś znacznie mniejszy. Przy tej samej liczbie inwestycji to się po prostu nie spina.

Fundusze umieją się zabezpieczać. Żądają wyliczeń w Excelu, które dają 50-100% zysku. Gdy to się nie wydarzy (a jak się ma wydarzyć przy tak zachowawczym podejściu?), zabezpieczają się w określony sposób. Mogą np. zagwarantować sobie kroczące przejmowanie udziałów, jeśli firma nie dowiezie kamieni milowych.. Jak gdyby przejmowanie udziałów w startupie, który upadnie, miało jakikolwiek sens. 100% z zera to nadal zero. VC wydają się nie zdawać sobie sprawy z tego faktu. Być może dlatego, że ludzie, którzy nimi zarządzają, nigdy nie pracowali z firmami młodymi, a tylko ze stabilnymi? To by wyjaśniało te absurdalne decyzje.

VC zarządzane przez finansistów mają na celu unikanie strat, nie walkę o sukces. Można rzec, że to naturalne podejście. Odkryciem ekonomii behawioralnej było, że boleśniej odczuwamy nawet niewielką stratę, niż zadowolenie z osiągniętych wielkich korzyści. Unikanie ryzyka jest silniejszym imperatywem niż rzucanie się na hazard. Tylko że – jak to w nauce – rezultaty badań podlegają rewizji. Również to, jedno z najsłynniejszych badań ekonomii behawioralnej, okazało się niereplikowalne. Nie udało się go powtórzyć.

Poczucie straty wcale nie musi być tak dojmujące, jak silna może być nadzieja na rzadki, za to spektakularny sukces. Nie ma nic nienaturalnego w ryzykownej walce o sukces. Nawet przy bardzo niewielkich szansach. Potrzebna jest tylko zmiana podejścia VC – zamiast zabezpieczania się na wszelkie możliwe sposoby, wzięcie na klatę ryzyka, że sukces jest wyjątkową rzadkością. A w świecie startupów o tę wyjątkową rzadkość chodzi. Tu nie poluje się na przeciętność, bo to się nie opłaca.

 

Sprawdź, czy VC szuka przewagi technologicznej – i kto nim zarządza

Nie kupując innowacji, przewagi technologicznej, fundusz nie zapewni sobie przewagi. Żeby jednak to osiągnąć, funduszami powinni zajmować się matematycy i fizycy albo ludzie, którzy realizowali już wcześniej przełomowe biznesy. Nie finansiści czy marketingowcy. VC powinien mieć wiedzę techniczną (99% funduszy w Polsce jej nie ma) i znać z doświadczenia wiele modeli biznesowych.

Tak jest w USA w przypadku funduszy, które rzeczywiście działają. Zarządzający nimi prowadzili wcześniej własne startupy. Wiedzą, w których miejscach boli i są w stanie usunąć te pain points, mając przy okazji na to pieniądze. W Polsce również powinna powstać generacja ludzi, którzy wyszli z własnych startupów z dużymi exitami. Tylko oni mogą uzdrowić ten rynek.

Tymczasem funduszami zarządzają finansiści, którzy nie rozumieją tego rynku, bo nie inwestują swoich pieniędzy. Nigdy nie inwestowali swoich prywatnych, zarobionych pieniędzy jako aniołowie biznesu, tylko „inwestują swój czas i zamiast wynagrodzenia otrzymują udziały”. To żadna inwestycja! To nie jest żywa gotówka, którą – zamiast pojechać na wakacje – wpakują w VC. Wolą dzielić się wyłącznie pieniędzmi publicznymi.

Wracając do koncepcji długiego ogona: jeśli VC zarządzają publicznymi środkami, zarabiają na obsłudze całego długiego ogona. Podobnie jak w Amazonie, nie muszą się martwić o to, że utrzymują niszowe rozwiązania. Podobnie jak w Spotify, niszowi twórcy zapewniają skalę. Pieniądze płyną od państwa (w Amazonie – od sklepów na dodatkową, konieczną reklamę), więc fundusze działają. Inwestorzy prywatni – tacy jak Ty – są niezbędną, ale nie tak ważną stroną tego biznesu. Najwyższy czas to zmienić. Z Twojego punktu widzenia długi ogon powinien sam na siebie zarobić, a nie zasilać operatora. Ty musisz walczyć o to, by VC znalazł nową Beyoncé czy nowy Queen, a nie serwował Ci kolejną nudną kapelę podwórkową.

menu